Za kilka dni większość z nas będzie wypatrywać pierwszej gwiazdy na wieczornym nieboskłonie. Niektórzy i tak robią to prawie codziennie z nadzieją, że może któraś z nich… spadnie!

Pojawiające się znienacka, rozbłyskujące i pozostawiające po sobie świetlisty ślad meteoryty, są jednym z najciekawszych spektaklów przyrodniczych rozgrywających się na scenie nocnego nieba. Tylko niewielka ich część dociera do powierzchni Ziemi.

Pośród nich trafiają się pallasyty – szczególnie atrakcyjne pod względem naukowym i kolekcjonerskim meteoryty żelazno-kamienne.

W 1772 r. w okolicy Krasnojaska duża bryła żelaza meteorytowego padła łupem Petera Simona von Pallasa, niemieckiego zoologa i botanika działającego głównie w Rosji. Od niego wzięła później nazwę cała grupa meteorytów.

dwie teorie tłumaczące powstanie pallasytów. Pierwsza – starsza – zakłada, że pochodzą one z warstw granicznych pomiędzy żelaznym jądrem i oliwinowym (grupa minerałów zaliczanych do krzemianów – ogólny wzór chemiczny to (Mg, Fe)2 SiO4) płaszczem planetoidy. Ostatnio swoich zwolenników znajduje druga hipoteza mówiąca, że pallasyty powstają na skutek działających sił pod wpływem uderzenia pomiędzy jądrem, a płaszczem planetoid.

Do tej pory znaleziono tylko 61 pallasytów, a pośród nich aż dziesięć znajdowało się w Antarktyce. Zaledwie cztery pallasyty zarejestrowano w trakcie ich spadania. Śmiało zatem można powiedzieć, że są rzadkie.

To też (subiektywnie rzecz biorąc) najładniejsze ze wszystkich meteorytów. Zawierają duże kryształy żółtawych lub zielonych oliwinów zatopionych w żelazowo-niklowej masie. Ich wielkość dochodzi nawet do 1 cm średnicy. Przy odpowiednio cienkim szlifie możemy uzyskać piękny efekt przechodzącego przez nie światła.

Autor: Paweł Woźniak
Zdjęcie: Doug Bowman – via Flickr as Esquel, CC BY 2.0