Gdy w 1900 roku zakończono budowę duńskiej latarni morskiej Rubjerg Knude, budynek był oddalony od linii brzegowej Morza Północnego o niemal 200 metrów. Od samego początku latarnia miała jednak dwóch poważnych wrogów: piasek i fale.

Gdy pierwszy raz włączono światła, latarnia była otoczona ogrodem. Potem wokół niej zaczął gromadzić się piasek, zasypując stopniowo nie tylko rośliny, ale i sam obiekt. Usuwanie osadów nie na wiele się zdało – wiatry wciąż nawiewały nowe pokłady. Ponadto piasek tłumił dźwięk syren przeciwmgielnych. W końcu, wydmy zasłoniły światło latarni i w 1968 roku ostatecznie wyłączono ją z użytku.

To nie był koniec kłopotów. Na początku XXI wieku z powodu niszczycielskiej siły morza odległość latarni od brzegu skurczyła się do kilku metrów. Erozja „zjadała” brzeg w średnim tempie 1,5 metra rocznie.

Duńczycy postanowili jednak ocalić 23-metrową latarnię morską przed runięciem z 60-metrowego, wydmowego klifu do morza. Cała akcja ratunkowa trwała 10 tygodni. Ważący 720 ton obiekt wypełniono piaskiem, podniesiono, podłożono pod niego belki, umieszczono na specjalnych szynach i przeniesiono 70 m w głąb lądu.

Operacja przesunięcia latarni. Źródło: kar z filmu BBC

Szacuje się, że latarnia będzie teraz bezpieczna przez następne 40 lat. Obecnie znajduje się w nim muzeum oraz kawiarnia. Koszt przenosin wyniósł około 700 tys. euro.